Komentarze: 0
I
Wiedźmin zaklął. Wiedział ,że krwi ubywa i musi szybko działać. Nie miał żadnego płótna pod ręką. Krew płynęła mu po opuszkach palców.
-Jest- szepnął wiedźmin wertując jedną ręką swą torbę w poszukiwaniu eliksiru ,który jeszcze dostał za swej jednej z licznych wizyt u Nenneke. Wygrzebał mały, czerwony, zakurzony flakonik i natychmiast polał oszczędnie otwartą ranę na szyi.
-Będzie kolejna pamiątka –wymamrotał wiedźmin czując ,że krew przestanie płynąć ,a rana się goi- Najpierw po strzydze teraz po tej cholernej roślinie. Geralt już od dwóch dni był w drodze z Wyzimy. Droga się dłużyła ,a jak wiedział do Kaer Morhen jeszcze daleko. Zdołał uwolnić się na chwile od Jaskra który zabawiał się w pobliskiej karczmie ,czego pierwszy raz w życiu pożałował.
Na dziś chyba koniec- powiedział wiedźmin do zająca ,który patrzył się na niego okrągłymi ślepiami.
Geralt wyjął sztylet z cholewy i jednym zamaszystym ruchem ciął nim z półobrotu .Stróżka krwi popłynęła z kamienia na którego upadło z rozciętą piersią niebożę.
-Ech, zapomniałem. Rzeka-westchnął wiedźmin patrząc na martwego utopca- gdzie się nie ruszysz tam inne plugastwo. No ,ale będzie może większy zarobek.
Odciął łeb stwora wieszając trofeum na swym ,,holowniku’’, zaś pnącze echinopsa upychając do torby.
-Czas się zbierać –rzekł wiedźmin. Po czym szarpnął lewą ręką za rzemień.
Srebrna brzytwa wyleciała z brzękiem. Geralt chwycił ją prawą dłonią. Wielka kikimora wyleciała zza drzew. Z rykiem rzuciła się w stronę Geralta. Dwiema nogami skoczyła na Geralta próbując go powalić. Ten jednak odskoczył w prawą stronę. Kikimora natychmiast odwróciła się w jego stronę i strzeliła do niego kwasem. Geralt przeturlał się po ziemii w jej stronę unikając kwasu, wstając i używając Znaku. Zdezorientowana poleciała trochę w tył, lecz nie straciła równowagi. Natychmiast rzuciła się w stronę białowłosego z rykiem, próbując go trafić kwasem. Wiedźmin robiąc piruet zdezorientował potwora. Ten jednak szarżując trafił go odnóżem w brzuch. Geralt poleciał do tyłu i upadł w rzekę. Kikimora skoczyła z rozbiegu na białowłosego próbując go dobić, wiedźmin jednak robiąc wyprost nóg w górę, przytrzymał stwora opierając go na nogach. Potwór był bardzo ciężki. Riv wiedział, że długo go tak nie utrzyma. Geralt korzystając z rozpędu skulił się, odbił plecami od ziemi. Teraz potwór leżał pod jego nogami, a wiedźmin stał na nim. Bez chwili wahania przebił go mieczem. -Robi się niebezpiecznie- powiedział wyrywając z obrzydzeniem ząb kikimory z jej obskurnej paszczy- zmykajmy stąd-rzekł patrząc w stronę Płotki ukrytej za drzewem.
*******
Szedł teraz leśną dróżką prowadzącą do bram miasta.
-No Płotka, dzisiaj dwa trofea. Wystarczy spokojnie na dwa worki owsa dla ciebie i wygodną stajnię- mówił lekko uśmiechając się do swego wierzchowca wiedźmin.
Geralt przyspieszył kroku.
-Wchodzimy na pola. Trzeba mieć się na baczności- powiedział sobie w duchu.
Łany złocistego zboża szumiały lekko, błogo. Chęć wejścia w nie i zaśnięcia nacierały na umysł wiedźmina. Ten jednak wiedział, że zbliża się południe ,a południce nie okazują litości. Nie było tu bezpiecznie. Rolnicy już zeszli z pola do karczmy by nie narazić się demonom. Sięgnął pamięcią ku wiosce Odmęty. Przypomniały mu się pola, Alina, Zwierciadło Nehtza. Otrząsnął się ze wspomnień i zaczął czujnym wzrokiem mierzyć ląkę. I nagle ją zobaczył. Unosiła się nisko nad ziemią, w postrzępionej szacie tańcząc beztrosko.
-Płotka ukryj się – wyszeptał wiedźmin rzucając odruchowo na konia Znak.
I nagle go dostrzegła. Znieruchomiała zwrócona w stronę Geralta. Na jej wyschniętej twarzy nie gościł żaden wyraz . Wiedźmin wyjął swoją srebrną klingę obnażając ją przed demonem. Południca zaczęła powoli lecieć w jego stronę. Geralt stanął w pozycji bojowej przenosząc ciężar na lewą nogę. Demon był blisko. Wiedźmin zmienił pozycję i przełożył ciężar na prawą stopę. Południca zwolniła obserwując go bacznie widocznie niepewna. Skoczył wybijając się z prawej nogi kręcąc młyniec nad głową. Demon zaczął szarżować. Wiedźmin uśmiechnął się. Południca krzycząc rzuciła się w stronę Geralta. Ten, korzystając z rozbiegu zrobił wysokie salto nad głową demona, po czym ciął ją w kark z szybkiego półobrotu. Potwór zaskrzeczał odwracając się w stronę wiedźmina i atakując go, próbując oślepić. Ten jednak zwinął się i zrobił lekką fintę. Południca wytrącona z rytmu pofrunęła krzycząc wściekle w stronę Geralta stojącego koło dużego drzewa. Wiedźmin uśmiechnął się. Południca zaślepiona wściekłością rzuciła się na niego. Ten jednak zawirował w błyskawicznym piruecie lekko nacinając w bok demona srebrną klingą. Geralt znajdował się za nią. Zdezorientowana południca krzyczała potwornie. Wiedźmin nakreślił przed sobą Znak Aard i uderzył demona całą swoją energią. Potwór rąbnął głową o pień drzewa, jednak nie stracił przytomności obrócił się w stronę wiedźmina i…rozpłynął się. Geralt podszedł do pobliskich kniei uśmiechając się do wierzchowca powiedział:
-Wiesz, Płotka. Cień drzewa jednak robi na południcach swoje. Legendy się czasem sprawdzają. Po czym szarpnął swojego konia za uzdę i odszedł w stronę miasteczka.
*******
Wiedźmin szedł powoli, spokojnie. Wiedział ,że zaraz będzie na miejscu. Idąc widział przerażone twarze małych dziewczynek, szepty i spojrzenia chłopców patrzących się z podnieceniem na jego plecy uważnie przyglądając się obu mieczom. Stanął w bramie i spytał strażników:
-Otwarte? -Otwarte, ale nie dla ciebie!- powiedział starszy.
-A czemuż to? -Nakaz burmistrza.
-Nakaz burmistrza powiadacie- rzekł wiedźmin kątem oka widząc ,że strażnik przygląda się jego mieszkowi wypełnionego złotem- a nie da się jakoś tego obejść?
-N.. Ni.. Niee.
-A gdybym zapłacił?
-I.. Ile?
-Powiedzmy.. pięćdziesiąt orenów- wymruczał Geralt.
-Sto. -Osiemdziesiąt.
-Stoi-powiedział niepewnie młodszy.
-Otwieraj-rzekł triumfalnie wiedźmin, po czym wręczył starszemu pieniądze. Strażnik otworzył bramę. Oczom Geralta ukazała się mała, schludna wioska otoczona drewnianymi palikami. Z chatek ułożonych wzdłuż dróżek buchał radośnie dym. Na malutkim placyku pośrodku mieszkańcy rozmawiali głośnie śmiejąc się i chichocząc. Pijaczyna widać po solidnym trunku tańczył chybotliwie na głównej ścieżce. Cała gwara ustała patrząc na wiedźmina idącego do karczmy. Karczma ta niewątpliwie wyróżniała się spośród innych zabudowań. Duża, z dwoma kominami i dużą tablicą ogłoszeń. Gwara i gawędy na placyku ucichły ustępując miejsca cichym szeptom i niepewnym wzrokom wlepionym w przybysza. Geralt był przyzwyczajony do takiego traktowania. Leniwym krokiem zbliżał się do karczmy. Wtem przystanął. Usłyszał krzyk kobiety i zobaczył Jaskra wypadającego przez uchylone drzwi.
Trubadur leżał na ziemi. Wiedźmin podszedł do niego i spytał:
-Co się stało?
-Geralt?
-Tak. Co się tu stało?- spytał ponownie białowłosy.
-Uciekaj stąd! Trzasnęło i drzwi otworzyły się na oścież. Człowiek ubrany w ładny, gustowny, czerwony kaftan wyskoczył z nich zmierzając w kierunku Jaskra, a za nim dwóch strażników wymachujących lekko zardzewiałymi halabardami.
-Ty potrzepany bardzie! Ledwo przyczłapał ino już się do dziewek dobiera! Skandal- ryczał człowiek ,który jak oceniał Geralt musiał być sołtysem.
-Ja, ja nic nie zrobiłem- krzyczał trubadur, ale sołtys już nie patrzył na niego. Spoglądał swoimi czerwonymi od złości oczkami w stronę wiedźmina.
-Wiedź…Ja zabroniłem wszelkich czarowników wpuszczać! Jak się tu dostałeś? Zresztą nieważne. Zabić go!- ryknął do swoich podwładnych.
Białowłosy wyjął jednym ruchem ostrze i obnażył je w blasku słońca przed wystraszonymi wojakami. Uśmiechnął się złośliwie na widok dwóch zardzewiałych brzeszczotów trzymanych niepewnie w rękach. Skoczył z miejsca wybijając się z prawej stopy jak to miał w zwyczaju by zaraz, omijając powolnie lecące ostrze uderzyć srebrnymi ćwiekami rękawicy prosto w zęby wojaka, który pomimo tego ,iż srebro nie działa na ludzi tak jak na potwory rąbnął tyłem głowy w beczkę i nie ważył się wstać. Drugi strażnik zamachnął się na Geralta od tyłu. Wiedźmin odwracając się zrobił błyskawiczną paradę ,która kompletnie rozbroiła wojaka. Białowłosy, korzystając z rozpędu kopnął go w brzuch z taką siłą ,że ten potknął się, rąbnął skronią o belkę i potoczył się do pobliskiej kałuży. Geralt schował miecz do pochwy i ruszył powolnym krokiem w stronę przerażonego sołtysa.
-Oni mieli mnie zabić? Nie doceniacie mnie, panie- powiedział z ironią w głosie wiedźmin.
*******
-Cza.. Czar…Czarowniku! Coś ty zrobił? –krzyknął przerażony sołtys.
-Nic im nie zrobiłem. Rozbroiłem ich i tyle. A teraz mówcie czemuż to nie chcecie tu żadnych czarowników.
-Do.. Dobrze- sołtys spuścił głowę- nie lepiej w karczmie, przy mocnym pienistym?
-Oby tylko nie rozcieńczane- mruknął wiedźmin i machnął na Jaskra by poczekał.
Piwo było rzeczywiście mocne. Wiedźmin pociągnął z kufla.
-A więc-zaczął rozmowę- czemuż wiedźminów nie chcecie?
-Bo ostatnio był tu taki jeden- wybąkał z trudem sołtys- no i chciał tu zrobić nam drugie Blaviken. A jak się mości wiedźminie w ogóle nazywacie?
-Geralt. Geralt z Rivii.
-Geralt? –sołtys zakrztusił się piwem – ten z Rivii? Ten z Blaviken?
-Tak, ten- powiedział spokojnie wiedźmin- jakiś problem?
-N.. Nie. A z tą mordownią w Blaviken to prawda?
-Troche tak, troche nie. Zabijałem, ale tylko bandytów którzy mnie napadli. Plotka rozeszła się bo ludzie nie wiedzieli kim oni są-skłamał Geralt.
-Mówicie mądrze- rzekł sołtys patrząc w spokojne oczy białowłosego- uwierzę wam.Przepraszam za ten napad koło karczmy.
-Nic się nie stało- powiedział spokojnie wiedźmin, patrząc jak mały tłumek już zgromadził się wokół wojaków.
Sołtys także spojrzał w okno i dał krótki znak wstającemu żołnierzowi ,że wszystko w porządku.
-A jak się wy nazywacie, jeśli wolno spytać- powiedział wiedźmin odwracając się od okna. -Duyvik. Sołtys.
-Domyśliłem się- Geralt wyjął zwitek koźlej skóry i pnącze echinopsa z torby- A więc mości Duyviku, chyba wiecie co to jest i co to oznacza? Sołtys spojrzał na wiedźmina i powiedział: -Ano, oczywiście, że wiem. Sam wystawiłem ogłoszenie. Mogę obejrzeć?- spytał nachylając nad pnączem- Hmm.. taakk.. prawdziwe . Więc nim nam już nie grozi na drodze koło rzeki? -To wam już nie grozi- rzekł wskazując na pnącze- ale ,że nic wam nie grozi to nie zapewnię. - To co jeszcze? - Więc tak- mówił Geralt zdejmując z haka głowę utopca- Jeszcze dużo wam grozi. Utopce to błahostka. Chłop sobie poradzi. Ale założę się, że trochę jeszcze innego plugastwa tam jest.
-Znaczy?
-Topielce, kikimory. W dzisiejszych czasach są troche wrogo nastawione do ludzi. Mam tu nawet ząb kikimory. Nie omieszkała spróbować mnie zabić. Chce za nią dwieście orenów nagrody.
- Ech, zaraza. Niech ci będzie- powiedział ujmując w lewą dłoń płaski ząb kikimory, a drugą dając wiedźminowi mieszek.
-Hmm.. chyba tu macie spokojnie nieprawdaż?- podpuszczał do dalszej rozmowy białowłosy. Zapadła cisza. Kruk przechadzał się po trawie przed karczmą. Patrzył na Geralta. -Wiedźminie- rzekł Duyvik cicho.
-Tak?
-Ja.. ja nie umiem sobie z tym poradzić.-powiedział opuszczając głowę sołtys.
-Z czym?
-Ze Scoia’tael. One ciągle coś od nas chcą. Mógłbyś rozwiązać ten problem?
-Po co ten pośpiech? Czego od was chcą?
-Nno… Zboża, złota i jedzenia. Zależnie pewnie od potrzeb. Raz kóz chcieli, raz czerwonego mułu, który jest tylko nad rzeką. My z tym nie nadążamy.
-A czego ode mnie oczekujesz- zapytał Riv patrząc na dno kufla. Nic już tam nie było- a tak przy okazji. Nie próbowaliście sobie sami z nimi poradzić?
-Próbowaliśmy. Ale nikt jeszcze nie powrócił. Pozbądź się ich!
-Nie zabijam nieludzi.
-Nie chodzi o zabijanie. Po prostu spraw by się stąd wynieśli.
-Ile? –rzekł białowłosy.
-Osiemset orenów, a jeśli dostaniemy ich głowy to…
-Nie zabije ich jeśli nie będę musiał- przerwał mu spokojnie Geralt.
-Dobrze więc- Duyvik wyciągnął z kieszeni lekko postrzępioną mapę- masz wiedźminie. Tu masz wszystko oznaczone. Ukrywają się za górami, będziesz musiał się przedrzeć. Nie będzie łatwo, uprzedzam Cię.
-Tego mogę się domyślić -Geralt zerknął na mapę- zrobie wam to za i tysiąc pięćset orenów. -Co?! Umawialiśmy się na osiemset!- wrzeszczał sołtys.
-Zauważ, iż jeszcze nie potwierdziłem, że to zrobię-mówił spokojnie Geralt.
Cała karczma zwróciła teraz uwagę na nich. Widzieli jak sołtys wrzeszczy ,a wiedźmin patrzy się na niego spokojnie, uważnie, przenikliwym wzrokiem.
-Spokojnie- powiedział po chwili białowłosy- nie trać nerwów. Duyvik ochłonął dopiero po solidnym pociągnięciu z kufla.
-Dobrze.. jeżeli to zrobicie dostaniecie te swoje półtora tysiąca orenów, ale na więcej nie liczcie.
-Potrzebna mi izba na nocleg- rzekł patrząc na pijaczynę tańczącego przed karczmą. -Dobrze. Dostaniesz ją za darmo. Bylebyś tylko rozwiązał problem z elfami. -A mój przyjaciel?
-Ten trubadur?- widać, że sołtys się zastanawiał- cóż, ja bym go dał na stryczek, ale jeśli twoja wola. Dobrze. Dostawimy mu łóżko do twojego pokoju.
-To rozumiem- rzekł wiedźmin- a teraz zapłata za echinopsa.
-Masz- powiedział sołtys z niechęcią oddając Geraltowi dwieście lekko dzwoniących orenów w woreczku- ale na nagrodę za utopca nie licz.
-Bywaj, sołtysie- powiedział Geralt wkładając sakiewkę do torby.
-Geralt. -
Tak?
-Uważaj na ich szefa. To jakiś podejrzany typ.
-A skąd to niby wiesz?- spytał Riv wbijając wzrok w oczy sołtysa.
-Ech, takie plotki. A co cię to interesuje?- żąchnął się Duyvik.
Wiedźmin milczał.
Po czym wyszedł z karczmy.
*******
-Geralt, Geralt! –wołał Jaskier biegnąc w jego stronę.
-Co? -Nie odpowiadaj. Masz jakieś zlecenie- powiedział trubadur po czym zaczął wyliczać- kikimora, wywerna, wilkołak, upiór…-ciągnął.
-Przestań-rzekł wiedźmin spokojnym głosem. -To co?!- krzyczał podekscytowany Jaskier- coś specjalnego?! Mam nadzieję, bo ostatnio nie potrafię nic ułożyć. Ja musze to widzieć, czuć wewnętrzne natchnienie, ja muszę…
-Zamknij się- syknął białowłosy- cała wieś się patrzy.
I w istocie, wszystkie oczy były wlepione w Geralta. Trubadur umilkł.
-Chodź stąd- powiedział wiedźmin.
Zeszli w dół uliczką, po czym wyszli za bramę. Riv czuł na plecach spojrzenia. -
Geralt- powiedział Jaskier gdy przechodzili obok rosłego dębu- Siadaj. Porozmawiajmy.
Usiedli.
-A więc- zaczął wiedźmin- o czym chciałeś porozmawiać?
- Między innymi o tym- rzekł trubadur wskazując bliznę na szyi białowłosego.
-Pamiątka po echinopsie- rzekł ironicznie wiedźmin- blisko prezentu sprzed kilku lat od Addy.
-Oj, Geralt- zaczął Jaskier- Cieszę się, że po zabiciu Króla Dzikiego Gonu wróciła Ci pamięć, zresztą tak jak przewidywała Triss, ale patrząc na to- znów spojrzał na bliznę- myślę ,że znów tracisz swoją wiedźmińską zwinność i szybkość. -Wiem. Starość nie radość, ale musze dostać się do Kaer Morhen przed upływem miesiąca. - I coś czuję, że nasz sławny wiedźmin Geralt z Rivii znów coś musi zrobić- wyrecytował trubadur ironiczny tonem. -Masz rację. Nazajutrz ruszam w góry. Ty zostajesz w karczmie. Masz tam pokój. -Nazajutrz mówisz- powiedział Jaskier- i beze mnie? No cóż, twoja wola. Wiedźmin wstał. I odszedł w ciemny las zostawiając za sobą trubadura. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. ******* Szedł teraz kamienistą dróżką. Wzdłuż drogi ciągnęły się płonące znicze. Nie starał się być cicho. Wiedział, że elfy nie lubią gdy z intencją negocjacji ktoś się do nich skrada. Z daleka było słychać bębny. Geralt wiedział, że Jaskier nie będzie go już niepokoił. Wyruszył bowiem natychmiast, bez dnia odpoczynku. Zapadał zmrok. Słońce znikało za horyzontem. Dróżka robiła się węższa i kręta, coraz głośniej słyszał bębny i okrzyki. Tak się nie zachowywały elfy. Zwolnił kroku. Starał się teraz być ciszej. Zobaczył małą dolinkę otoczoną skałami. W dolince paliło się duże ognisko. Ukrył się za dużym kamieniem, na jednym z małych, skalnych pagórków. To co zobaczył nie było jakimś zaskoczeniem. Dwunastoosobowy oddział Wiewiórek nie robił na nim wielkiego wrażenia. Wokół ogniska. Koło głównego wejścia stał stary krasnolud z hełmem i siekierą. Wtem usłyszał metaliczny głos kobiety: -Yaevinn nie żyje- powiedziała. Widocznie takie było hasło. -Przejść- usłyszał krasnoluda przy wejściu. Jego oczom ukazała się wysoka postać. Twarz miała ukrytą w czarnym kapturze, zresztą tak jak wszystko inne- od stóp do głów. Zmierzała w kierunku ogniska. Wszystkie oczy były w nią zwrócone. Jednym ruchem ręki odrzuciła nakrycie głowy. Oczom wiedźmina ukazała się smukła twarz półelfki pokrytą kilkoma czarnymi wzorami. Coś w niej było. To nie była wyznawczyni Lwiogłowego Pająka, bo one ,owszem mają wzory na twarzy, ale nie takie. Przechodząc koło ogniska spojrzała na oddział Scoia’tael. Nikt już na nią nie patrzył. Idąc nadal w stronę skał, przy wejściu do szczeliny pomiędzy dwoma głazami-to wyglądało jak wejście do jaskini- odwróciła się i wbiła wzrok w oczy Geralta. Wiedźmin nie poruszył się. Patrzył w te niezwykłe oczy. Oczy które wydawały mu się tak znajome. Tak znajome, ale nie mógł sobie przypomnieć do kogo należały. Brązowe oczy z pionowymi źrenicami. ******* Nie myślał już o niczym innym. Przed oczyma miał tylko tą twarz. Nawet nie zauważył gdy zeskoczył z małego urwiska i wyjął miecz. Usłyszał przerażone głosy Wiewiórek. -Co do cholery? Co to?- krzyczeli jeden przez drugiego podnosząc toporki i miecze. Gerat nie miał zamiaru bawić się. Jednym ruchem odpalił Znak. Ze Scoia’tael zostały tylko szczątki zwęglonych kości i palące się kawałki skóry. Riv nie panował nad soba. Spojrzał w małą kałużę u jego stóp. To co zobaczył o dziwo nie przeraziło go. Jego żyły pulsowały gorącą krwią, a źrenice zmniejszyły się do prawie niewidocznych pionowych kresek, pomimo, iż był wieczór. Riv czuł, czuł wzbierającą się w nim energię. Energię, którą już kiedyś czuł, ale nie pamiętał kiedy. Energię przeznaczenia. ******* Wpadł do jaskini. Jaskinia miała kształt małej sali, usianej świecami i piedestałami . Nagle ją zobaczył. Jej cień rozmywał się, tak jak ciało. -Nie, czekaj- krzyknął. Już ledwie cień otworzył kąciki ust i syknął: -Rodzice. Klucz . Po czym zniknął. Nie musiał już nic z resztą więcej. Riv zrozumiał. Musiał się dostać do Kaer Morhen. Teraz. Wiedźmin ruszył w stronę wyjścia. Do wiedźmińskiego Siedliszcza. Natychmiast-pomyślał, zebrał energię i.. rozpłynął się . Na morką glebę upadł mały kamyczek. *******